,,Mieszkańcy gminy Diano Arentino pod patronatem władz lokalnych prezentują ,,Boże Narodzenie jak kiedyś” – żywa szopka, dawne smaki i tradycyjne rzemiosła wśród domów, uliczek i placów.”
Zaproszenie o takiej treści rozwieszone było w całej okolicy, a właścicielka domku, który wynajmowaliśmy gorąco zachęcała, abyśmy wpadli. Wpadliśmy i zdecydowanie nie żałujemy!
,,Wycieczkę” po ulicach miasteczka otwierało Cesimento (spis ludności). Elegancki pan, siedzący przy stoliku z kałamarzem, starannie zapisywał nazwisko każdego przybyłego.
Następne przystanki to poszczególne warsztaty, bądź izby sprzed wieków. Zobaczyliśmy między innymi panie przędące wełnę owczą, szewca, czy stoisko z babcinymi przysmakami, pieczonymi kasztanami i lokalnym alkoholem.



Mniej więcej w połowie drogi spotkaliśmy naszą proprietarię (właścicielkę mieszkania) ciągnącą niczym na smyczy białego konika pony, a tuż za nią jej córkę prowadząca owcę i kozę. Jak zwykle nader energiczna wskazała nam drogę do dalszych atrakcji.
Kolejną byli panowie pokazujący starodawne metody wytłaczania oliwy, w końcu to w Ligurii wytwarza się tę uważaną za najlepszą, która posiada certyfikat D.O.P. świadczący o tym, że wysoka jakość produktu ma bezpośredni związek z czynnikami naturalnymi, występującymi w danym regionie. Mimo, iż zbiory zaczyna się w październiku, to czarne oliwki dojrzewają dopiero w styczniu, a nawet lutym, można więc powiedzieć że znaleźliśmy się w sercu oliwkowego raju w samym szczycie zbiorów.

Następnie, czekając, aż wszyscy zbiorą się na głównym placu, kolejne gospodynie częstowały wszystkich gorącymi fritellami z jabłkami, a zwierzęta zbierały siły przed wielkim finałem.
Przy każdym że stoisk wisiała kartonowa tabliczka z nazwą w dialekcie liguryjskim, który praktycznie nie jest już przez nikogo używany. Uczestnicy wydarzenia starali się co raz wpleść jakiś zwrot w lokalnym dialekcie, jednak sami śmiali się że nie przypomina on ani trochę języka włoskiego. Moim zdaniem ma sporo naleciałości z francuskiego w końcu Liguria graniczy z Francją.

Całe wydarzenie zwieńczyła festa na głównym placu, gdzie mieszkańcy dzieląc się Panettone, składali sobie bożonarodzeniowe życzenia. Nasza obecność była nie lada atrakcją, ponieważ nie co roku zdarza się że ktoś zza granicy bierze udział w tym tradycyjnym świętowaniu.
My też byliśmy zachwyceni, że mieliśmy okazję doświadczyć na własnej skórze folkloru w tak czystej postaci. Cała ,,szopka” odstawiona przez mieszkańców pokazała nam urok małych miasteczek i piękno podtrzymywania tradycji przez starsze pokolenia, bo to właśnie starsi byli ,,aktorami” w tym przedstawieniu i to oni zdecydowanie bawili się najlepiej. Kto wie, może któraś z babć przędących wełnę, 60 lat temu była aniołkiem w żywej szopce Diano Arentino. Mimo, iż przyczyną całego zamieszania są chrześcijańskie święta obchodzone w wielu zakątkach świata, to my znaleźliśmy się na chwilę w zupełnie innej bajce, tutejszej, liguryjskiej.