Seria niefortunnych zdarzeń w Turynie nie skończyła się na biegu na samolot. Byłoby zbyt pięknie i nie byłoby o czym pisać. Po tygodniu spędzonym w Ligurii i dwudniowym pobycie w prowincji Biella (około 45 min od Turynu) wróciłam, aby wyruszyć w 10 godzinną podróż Turyn-Rzym, z małym problemem – bilet, który kupiłam był na przejazd w odwrotną stronę.
Nauczona doświadczeniem, że lepiej być dużo wcześniej, niż za późno, byłam w Turynie, już o 10 rano. Dzięki Internetowi wymiana biletu nie była kłopotliwa, ale planowany wyjazd z godziny 12:00, przesunął się na 20:30, co łącznie dało mi 10 godzin na zwiedzanie miasta z towarzyszącą mi walizką i aplikacją Google Maps.

Na moje szczęście pogoda dopisała. Świeciło piękne słońce, a pod wieczór nie było mrozu. I również na moje szczęście, znam włoski, bo tego dnia w Turynie, próbując dogadać się po angielsku, zgubiłabym się co najmniej sto razy.
Co odkryłam spacerując ulicami skąpanego w słońcu Turynu, cały czas jeszcze opętanego świąteczną gorączką?
Po pierwsze – to naprawdę piękne i przyjazne miasto! Nie za duże, nie zatłoczone, ale też ani trochę prowincjonalne. Nowoczesne i stare jednocześnie. Tętniące życiem w centrum i pełne kulturalnych zakątków poza nim.
Po drugie – kawa z nutellą! Mimo, że najchętniej piję czarne espresso i nigdy kawy nie słodzę, to Marocco Coffee, robione na kształt oryginalnej, piemonckiej kawy Bicerin, po prostu trzeba spróbować. Gdzie? Najszybciej i najtaniej w turyńskiej sieciówce – Busters Coffee, do której trafiłam, szukając prądu, Wi-Fi i łazienki.

Po trzecie – warto pytać o drogę! Nawet najbardziej uaktualniona aplikacja, nie zastąpi mieszkańca znającego okolicę. O ile nie przeszkadza nam zboczenie z drogi, bo mamy 10 godzin w zapasie, pytajmy.
Ja celowo zboczyłam z drogi, ale kolejną zaletą Turynu jest fakt, że wszystkie ważne place, ulice i zabytki znajdują się blisko siebie. Od Porta Susa – dworca kolejowego, skąd zaczęłam, przeszłam przez Piazza XVIII Dicembre i po prostu szłam przed siebie. Idąc pod arkadami ulicy Cernaia, wyglądającej na jedną z głównych, minęłam ogromny Komisariat Policji, ogrody Andrea Guglielminetti, aż dotarłam do Teatro Alfieri, jednego z najbardziej znanych teatrów w mieście, znajdującego się na Piazza Solferino Tam zawróciłam, aby z mojego punktu wyjścia, tzn. dworca, skręcić w kolejną dużą ulicę.
W ten sposób skręciłam trzy razy. Ostatnia doprowadziła mnie do Piazza Statuto, gdzie zatrzymałam się na kawę, po czym poszłam na znaną mi już ulicę Garibaldiego (w poprzednim poście ulica z neonami – wersami bajki). Na czas świąt otwarto tam wyjątkowo klimatyczną, rozległą księgarnię uliczną.
Dopiero dzień później sprawdziłam na mapie, jakie miejsca odwiedziłam i droga, którą przeszłam ciągnąc ze sobą walizkę, naprawdę robi wrażenie.
Po czwarte – znajomość języka to nie wszystko. Trzeba znać system i to nie tylko kraju, a danego miasta, bądź regionu. W Polsce zdarza mi się podróżować busami i wiem dokładnie, jak działa kupno biletu, rezerwacja określonej ilości bagażu itp. Moi znajomi z Turynu, jako, że raczej nie praktykują tej formy przemieszczania się, nie potrafili nawet wskazać dworca autobusowego we własnym mieście.
No i właśnie, skoro przy podróży jesteśmy, po 10 godzinach włóczenia się po Turynie, w końcu nadszedł czas na przejażdżkę, i to nie byle jaką! Kolejne 10 h i 20 min, tym razem bez ruchu, więc moje, zmęczone nogi mogły wreszcie odpocząć. Wyruszyłam o 20:30, oglądając zza okna pomarańczowy księżyc widniejący nad Turynem, a dojechałam o 6:50 do jeszcze ciemnego Rzymu. Jednak zaledwie pół godziny później wstało i słońce. Ten widok wynagrodził mi wszystko. Poza tym, że byłam coraz bliżej do upragnionego prysznica i śniadania, to poczułam cudowny, wewnętrzny spokój, że mimo porannej paniki po odkryciu pomyłki w rezerwacji biletu, ten dzień to jeden z najbardziej udanych i wartościowych dni z moich samotnych, albo raczej samodzielnych podróży po Italii.
Pytanie we Włoszech o drogę mam w małym paluszku 😀 np., dowiedzieć się gdzie w Rzymie była Agenzia delle entrate było nie lada wyzwaniem (mapka uczelniana to było coś na zasadzie kawałka Rzymu z kropką, która obejmowała wszystko w promieniu kilku km… 🙂 ostatecznie pomógł mi pewnien starszy pan, który wskazał poprawną linię autobusu, który w te okolice dojeżdżał), albo dojście do centrum Werony w najbardziej pokręcony sposób jaki tylko istnieje 😉 Takie gubienie się też w sumie dużo uczy 😉 a kawy z nutellą muszę kiedyś spróbować!
PolubieniePolubione przez 1 osoba