Kuchnia włoska to jedna z najbardziej lubianych kuchni, którą obecnie znajdziemy w każdym zakątku świata. Przywędrowała też do Polski i to bardzo dawno temu. Podobno jeszcze przed epoką Bony, Kraków zamieszkiwali już Włosi, ale to dzięki niej na dobre rozwinął się import towarów takich jak oliwki, cytryny czy migdały. Do dziś włosi mieszkający w Polsce chętniej sięgają po rodzime produkty niż po ich polskie odpowiedniki. A co zmieniło się w mojej kuchni od czasów panowania Włocha?
Od kiedy się poznaliśmy, dostaje po łapach. Czasem za podjadanie, ale częściej za moje kulinarne faux pas. To za czerwone wino wsadzone do lodówki, to za nazywanie ragù sosem bolognese (przyznać się kto przeczytał bolonese!), a czasem za dodanie za dużo czosnku.
Przecież od dziecka jeżdzę z rodzicami do Włoch, a pizza to moja ulubiona potrawa, więc jak można mnie nazwać barbarzyńcą? Mnie? Ja obrażam kuchnię włoską? Gdzieżbym śmiała. No cóż, nieumyślne bluźnierstwo to też grzech. Lista tych blużniersw jest dość długa, o wielu z nich pewnie nawet nie macie pojęcia.
To kto pierwszy do spowiedzi?
Tylko jedna zielona przyprawa!
Jak on gotuje, staram się nie wchodzić do kuchni – ja też nie lubie jak ktoś mi przeszkadza podczas pracy. Pewnego dnia leżąc spokojnie na kanapie, słyszę z kuchni głośne ,,O NIEEEE!”. Biegnę przerażona, wyobrażając sobie co najmniej obcięty palec i pytam co się stało? Widzę umyte bakłazany, pokrojoną paprykę, rozgrzany olej na patelni.
– Nie mamy bazylii, jak teraz zrobie warzywa?! – zaczyna.
– Nie wiem, dodaj oregano – odpowiadam niewzruszona.
– Oregano to se możesz w p…pizze wsadzić.
Tego dnia zjedliśmy jednak makaron z pesto.
Warzywa takie jak bakłażan, papryka, cukinia tylko z bazylią, oregano tylko do pomidorów. Do sosu pomidorowego tylko seler naciowy, a do owoców morza tylko pietruszka. Szałwia idealnie komponuje się z masłem jako dodatek do ravioli, natomiast liść laurowy dodajemy do dziczyzny. Największe pole do popisu daje nam rozmaryn, możemy połączyć go z rybą, mięsem, ziemniakami. Jedna najważniejsza zasada – dodajemy tylko JEDNĄ zieloną przyprawę. Pamiętajmy, że wbrew pozorom kuchnia włoska jest kuchnią prostą. Nie prostą w znaczeniu łatwą, (oooo nie), ale prostą w znaczeniu niezłożoną.

Patent na poprawę humoru
Jedną z pierwszych rzeczy, które po powrocie z Włoch spróbowaliśmy we ‚włoskiej restauracji’ było tiramisù. Raczej wszystkim znany deser, którego nazwa dosłownie oznacza ‚podnieś mnie’ tzn. popraw mi humor. Jednak tamta wersja humor zdecydowanie zepsuła. Ile się nasłuchałam, że za dużo cukru, że za wodniste, że za dużo alkoholu…
Aby uniknąć kolejnych cierpień, zdecydowaliśmy się na zrobienie deseru w domu.
Krem zrobiłam ja wedle przepisu jego mamy, ale biszkopty moczył on. Nie do końca wiedziałam jak mu to powiedzieć, ale w końcu wybuchłam:
– Czy ty to widzisz, że zamoczona jest tylko połowa?
Tak moi drodzy, biszkopty zanurzamy w kawie tylko do połowy, bo inaczej tiramisù rozmokłe!
Ciąg dalszy grzechów
Pewnego dnia myjąc naczynia, zauważyłam, że jakoś dziwnie mi się przygląda. Po paru minutach nie wytrzymał i zaczyna:
– Kochanie, wiesz….zauważyłem taką rzecz…
W mojej głowie zaświeciło się kilka czerwonych lampek
1. Włożyłam czerwone wino do lodówki?
2. Nie włożyłam białego do lodówki?
i jeszcze pare innych, ale nie, nie tym razem.
– …że myjesz kawiarkę płynem do mycia naczyń.
Cisza.
Od dziś nie myje, bo to barbarzyństwo i polecam nie znęcać się nad kawiarkami, gdy Włosi są w pobliżu. Dlaczego? Bo wierzą, żę resztki płynu do mycia naczyń dostają się do zakamarków siatka i ‚zatruwają’ kawę.
Gadżety niezbędne
Na początku naiwnie myślałam, że skończy się na dwóch wizytach w IKEI, trzech nowych patelniach, zestawie noży, większym durszlaku i paru innych.
Przyznaje, że zawartość moich szafek kuchennych do tej pory można było określić jako studencką, ale część gadżetów nawet nie przyszła mi do głowy, ale jemu tak…
1. Paraschizzi czyli dosłownie ochraniacz od pryskania, duża okrągła przykrywka pokryta na całości sitem z uchwytem na środku, którą nakrywamy patelnię np. gotując sos pomidorowy. Dzięki niemu nie pobrudzimy kuchni i się nie poparzymy.
2. Nożyczki do pizzy – nożyczki w kuchni to bardzo przydatna rzecz, szczególnie dla tych, którzy nie potrafią obsługiwać noży (jak ja), ale o takich nożyczkach wcześniej nie słyszałam, dlatego umieściłam je na tej liście.
3. Versatore, beccuccio lub salvagoccia – dosłownie ‚dzióbek’ ułatwiający nalewanie wina. Zbawienie dla wszystkich, którym nalewanie nie wychodzi (jak mi), a lubią wino i nie lubią często robić prania. Oczywiście takie samo narzędzie można wykorzystać do butelki z olejem.
4. Tappo di metallo – to nic innego jak metalowy korek. Ile razy walczyliście z butelką, aby wsadzić korek z powrotem? Oczywiście niektórzy kończą od razu całą butelkę wina, ale dla tych o słabej głowie (dla mnie) to bardzo przydatny gadżet – korek uniwersalny 😉
5. Maszynka do makaronu – o niej oczywiście wcześniej słyszałam, ale nie miałam pojęcia jak się ją obsługuje. Teraz już wiem, bo mam swoją, ba! Mają ją nawet już moi rodzice. Dowiedziałam się także o istnieniu mnóstwa różnych foremek, ułatwiających sporządzenie domowej pasty – o tym może napisze oddzielnie.




Gadżety zbędne
1. Czajnik – w niewielu włoskich domach znajdziemy ten wynalazek. Po pierwsze: po co? Po drugie: Włosi raczej herbaty nie piją, a do kawy używają kawiarkę. Kisiele, budynie instant i wszystkie inne wymysły, są zdecydowanie typowo naszymi wymysłami.
Co więcej, wszyscy Włosi podróżujący po Polsce, są zaskoczeni, że w każdym pokoju hotelowym jest czajnik.
2. Express do kawy – co prawda coraz więcej włochów decyduje się na zakup expresów np. na kapsułki. Przeważnie znajdziemy je w biurach, ale w domu każdy szanujący się Włoch codziennie rano robi kawę w kawiarce 🙂
3. Maselniczka – we Włoszech raczej nie smaruje się chleba masłem (oczywiście wszystko zależy od regionu, także proszę się na mnie nie denerować za generalizowanie), natomiast w większości potraw znajdziemy oliwę z oliwek, a nie masło. We włoskich supermarketach masło sprzedawane jest raczej w małych kostkach (maksymalnie 100g) lub w mini jednorazowych porcjach po 10g, bo nikt go aż tyle nie używa.
Do dziś pamiętam jak wiele lat temu podczas wakacji we Włoszech, desperacko szukałyśmy z mamą masła. Po dwóch tygodniach za granicą marzyła nam się biała bułka z masłem. Skończyło się na tym, że kupiłyśmy drożdze. Zmyliła nas szata graficzna i rozmiar opakowania, a ja jeszcze wtedy nie znałam ani słowa po włosku. Byłyśmy na tyle zawiedzione, że pierwszą rzeczą, którą kupiłyśmy po przejechaniu polsko-czeskiej granicy, w drodze powrotnej, były białe bułki, masło i polędwica sopocka 😉
I właśnie dlatego we Włoszech nikomu nie jest potrzebna maselniczka.
Ciąg dalszy na pewno nastąpi, bo codziennie popełniam nowe błędy i na nich się uczę. Ale jako że rachunek sumienia, żal za grzechy i postanowienie poprawy (no może nie do końca) już zrobiłam, to dodam, że jako zadośćuczynienie obiecałam sobie przemycić trochę polskości do naszej kuchni. Z dumą przyznaje, że udało mi się zadowolić wysublimowane podniebienie Włocha. W tym roku przy wielkanocnym stole wygrał żurek, często dostaję prośbę o zrobienie schabowych lub placków ziemniaczanych, a jak jedziemy do mojego domu rodzinnego, niewinne pytanie czy zastaniemy gęś lub kaczkę z jabłkami 😉

PS. koszulka na zdjęciu od włoskielove, dziękuję!
PS.2 Nasze fuzje kulinarne znajdziecie na instagramie @_partnersindine_ zapraszamy 😉