Aż ciężko uwierzyć, że minął prawie miesiąc nowego roku. Za nami sesja, więc i więcej czasu. Powspominać święta zawsze miło, szczególnie takie – spędzone we Włoszech. Może i bez śniegu, może i nie tradycyjnie, ale z rodziną. A przy okazji zwiedziłam Toskanię i to tę inną – pozasezonową, chyba prawdziwą.
Lukka, Florencja, Viareggio, a nawet liguryjskie Riomaggiore – taki mniej więcej był plan. Bo czy zawsze trzeba siedzieć przy pełnym jedzenia stole i narzekać na dodatkowe kilogramy po świętach?
Trasa Werona – Lukka to mniej więcej 280 km, czyli około 3 godziny autostradami. Jednak my z ciekawości świata wybraliśmy drogi poboczne, kręte, górskie, czasem i gruntowe…Bo po drodze przecież jest wiele wartych odwiedzenia miejsc!
Pierwszy przystanek – Modena
Modenę widzieliśmy parę lat temu, dokładnie rok przed głośnym trzęsieniem ziemi, które zniszczyło wiele cennych zabytków. Zostało nam tylko muzeum Ferrari, niestety pocałowaliśmy klamkę, a raczej srebrnego konia ozdabiającego wjazd do fabryk Ferrari. No cóż, w takim razie, będziemy musieli tu wrócić.
Kolejny przystanek – Ponte del Diavolo, czyli Most Diabła w Borgo a Mozzano
Ta intrygująca nazwa i nietypowy kształt budowli oczywiście kryje za sobą legendę. Ma ona kilka różnych wersji, jednak najbardziej znana to ta która głosi, iż architekt przerażony goniącymi terminami, podpisał pakt z diabłem. W zamian za pomoc w zbudowaniu mostu, w jedną noc, zaoferował Lucyferowi duszę istoty, która jako pierwsza przez niego przejdzie. Po ostatecznym wzniesieniu konstrukcji jednak, użył podstępu i zanim sam postawił pierwszy krok, wypuścił psa.

W końcu na miejscu – miejscu, którego nie ma nawet na Google Maps
,,Nie poczujecie magii świąt” – mówili. Czy jest coś bardziej magicznego niż domek na wzgórzu, który nawet nie istnieje na mapie? Pomimo pomylonych współrzędnych i późnej pory, dotarliśmy. Otoczona pagórkami i winnicami chatka, następnego dnia rano, wyglądała jeszcze piękniej niż wieczorem.

Naszą uwagę przyciągnęły zdjęcia i obrazy tajemniczego drzewa, ozdabiające wnętrze domku. Tuż pod naszym oknem znaleźliśmy toskańską wersję dębu ,,Bartek”. Za 600 letnim, wysokim na 24 metry dębem, o średnicy korony około 40 m, również kryje się legenda. Jak się okazało, drzewo nosi nazwę ,,dębu czarownic” La Quercia delle Streghe. Korona rozpościera się niesłychanie na wszystkie strony, gdyż na gałęziach rzekomo odbywały się sabaty czarownic.

Może nad morze?
Skoro już nie świętowaliśmy tradycyjnie, a do najbliższej plaży było tylko 40 km, to jak urocze nie byłoby miejsce naszego zamieszkania, trzeba było się ruszyć. Znany, pobliski kurort Viareggio wiał pustkami. Jedyne żywe dusze to Marocchini – murzyni handlujący….wszystkim,tylko naprawdę nie mieli komu sprzedawać. Nic dziwnego, że turyści omijają to miejsce w grudniu, nawet WŁOSKA plaża zimą,nie zachwyca. Mimo, że to mocno na południe od zimnej Polski, z kąpieli, czy opalania nici, woleliśmy więc napawać się dalej toskańskimi miasteczkami.

Kolejny martwy kurort
Cinque Terre to pięć nadmorskich miejscowości należących już do Ligurii. Via dell’amore tłumnie odwiedzana w sezonie letnim przywitała nas zamkniętą na kłódkę bramą z tabliczką Percorso pericoloso (niebezpieczna ścieżka). Latem widocznie bezpieczeństwo turystów nie ma aż takiego znaczenia.

Carrara i Pietrasanta – szlakiem samego Michała Anioła
Carrara, poza tym, że jest miejscem urodzenia bramkarza Juventusu – Buffona, słynie na świecie z kamieniołomów, w których wydobywa się marmur. Nawet gdybym o tym wcześniej nie przeczytała, nietrudno się domyślić, gdyż obydwa miasta są całe w marmurze. Co 5 metrów można napotkać marmurową rzeźbę, fontannę, bądź całą kamienicę, a nawet marmurowe Selfie Box z lustrem w środku. W Pietrasanta do dziś możemy zjeść w miejscu, gdzie podobno jadał Michał Anioł przyjeżdżając po dostawę marmuru.

No i dla uwieńczenia Toskańskich wojaży – klasyk – Florencja, serce Toskanii. Liczyliśmy na mniejsze tłumy wybierając się tam 26 grudnia, gdyż każda wizyta w tym mieście wiązała się z długimi kolejkami i przeciskaniem się między Azjatami na Ponte Vecchio. Nic z tego, Firenze i w święta nie traci na popularności, więc zastało nas to samo co zawsze. Na szczęście poza tłumami, gościła też piękna pogoda. Zatem nasz sen o świętach ,,pod Słońcem Toskanii” ziścił się stuprocentowo.
Powrót do Werony odbył się kosztem… 20 euro, a trwał niecałe 2 godziny. Tego dnia pokochałam autostrady. A w drodze powrotnej, spadł śnieg! W te święta nie zabrakło wiec niczego.
<a href=”http://www.bloglovin.com/blog/13568121/?claim=t4fxkt2mtj7″>Follow my blog with Bloglovin</a>